Stara Afryka na nowo odkryta
16 lutego, a więc w trzeci czwartek miesiąca gościem Klubu Podróżnika był Robert Gondek - podróżnik, fotograf i miłośnik Afryki. W czasie spotkania opowiedział o „Safari moich marzeń – Tanzania, Kenia”. Podróż była wymarzona, bo pojechał tam razem z synem Mateuszem. Chciał mu pokazać, w jakich warunkach żyją ludzie, bo my żyjemy w luksusie. Jego doświadczenie w podróżowaniu na ten kontynent jest niesamowite. Odwiedził 20 z 54 afrykańskich państw. W Bełchatowie był po raz trzeci. Robert Gondek opowiada bardzo zajmująco. Oprócz wiedzy, posiada ,,iskrę bożą’’. Kocha to, co robi. Setki zdjęć, które pokazał, miały podkład muzyczny. Piosenki i pieśni śpiewały afrykańskie zespoły. Przybyli na spotkanie nie musieli sobie niczego wyobrażać. Było tak jak na filmie ,,Pożegnanie z Afryką’’ wg baronowej Karen Blixen.
Prowadząca klub starsza instruktor ds. animacji i imprez Mirosława Świtoń podkreślała, że Robert Gondek za zdobycie najwyższych szczytów w każdym z 20 afrykańskim krajów, które odwiedził w ramach konsekwentnie zrealizowanego projektu, otrzymał wyróżnienia w kategorii WYCZYN ROKU 2016 podczas Kolosów w Gdyni, czyli największego i najbardziej prestiżowego festiwalu podróżniczego w Polsce.
Jest on autorem licznych pokazów podróżniczych nagradzanych przez publiczność i jury podczas festiwali w Łodzi, Środzie Wielkopolskiej i Poznaniu. Swoje teksty publikował w magazynach National Geographic Traveler, Podróże, Poznaj Świat, NPM, czy All Inclusive.
Jest również autorem książki/albumu fotograficznego pod tytułem „W drodze na najwyższe szczyty Afryki”, a także ebooka podróżniczego „Poradnik przed podróżą do Afryki - Tanzania, Kenia”. Organizuje wyprawy na afrykański kontynent i uczy się języka suahili.
Jest także właścicielem afrykańskiego sklepu internetowego Szczyty Afryki z oryginalnymi i niepowtarzalnymi wyrobami z tego kontynentu: biżuterią, kosmetykami, rzeźbami, maskami, figurkami i innymi dekoracjami. Przywiózł je do Bełchatowa.
Podróżnik podzielił się swymi obserwacjami z ludźmi, którzy lubią podróżować. Egipt położony w Afryce przez długie lata należał do najpopularniejszych kierunków wybieranych przez polskich turystów. Zrujnowała to pandemia, ale kto wie? Może znów wszystko się potoczy utartym trybem?
Robert Gondek jest zachwycony Afryką. Na pierwszą podróż pojechał w roku 2000 właśnie tam, do Republiki Południowej Afryki. Potem do Lesoto i Suazi.
Doświadczenia? - To niesamowite, że zwierzęta, które znamy z filmów oraz książek można zobaczyć na żywo – opowiadał Robert Gondek. Pierwsza przygoda? Gdy podróżował ze znajomymi do parku narodowego Krugera na ich drodze stanął słoń. Jadł liście i gałęzie, a oni czekali. Po godzinie podróżnikom znudziło się czekanie. Chcieli się wycofać i pojechać inną drogą. Okazało się to jednak niemożliwe, bo 100 metrów dalej położyło się stado składające się z 13 lwów. One pierwsze zrezygnowały z blokowania drogi. Poszły sobie. A samiec z potężną grzywą ziewnął, pokazując cały garnitur zębów. – Zapamiętałem to. Takich przygód chciałem przeżyć więcej – powiedział Robert Gondek.
W 2008 roku znajomi nakłonili go do podróży do Tanzanii, by zdobyć najwyższy szczyt Afryki – Kilimandżaro. Potem wymyślił projekt „W drodze na najwyższe szczyty Afryki”. Niestety w czasie pandemii długo go w Afryce nie było. Teraz nadrabia zaległości. W ub. roku odwiedził swój ulubiony afrykański kraj – Namibię.
Kocha Afrykę za jej różnorodność, odmienność, niesamowitość. Tanzania jest 3 razy większa od Polski. Mieszka tam ponad 54 mln ludzi, 20 różnych grup etnicznych. Ma dostęp do trzech największych jezior Afryki: Wiktorii, Tanganika i Malawi, które w Tanzanii nazywa się jeziorem Niasa.
Kilimandżaro to największa góra Afryki. Bardzo wiele turystów chce na tę górę wejść. A skoro tak, to działa tam wiele agencji trekkingowych. Jeden turysta oznacza trzy miejsca pracy. Ktoś przecież musi wnieść ich plecaki, załatwić pozwolenie na wejście do parku narodowego, noclegi, przewodników. Ludzi przyzwyczajonych do pracy w mocno rozrzedzonym powietrzu. W górach zawartość tlenu w powietrzu jest zdecydowanie niższa. Niektórzy turyści chorują na chorobę wysokościową. Do jej objawów należą bóle głowy, kłopoty ze snem i z trawieniem. Wszystko to pochłania od ośmiu do pięciu dni – w zależności od wybranej trasy. Robertowi Gondkowi zdobycie Kilimandżaro zajęło łącznie z aklimatyzacją sześć dni. Wędrówkę jego grupa zaczęła na wysokości 1700 m. Turyści wjeżdżają tam samochodami. Potem przepakowywane są bagaże. Pierwszego dnia szli przez las deszczowy Pierwszy nocleg był na wysokości 3 kilometrów. Szli tam 3-4 godziny. Temperatura spadła do 0 st. C. Drugiego dnia po 5-6 godzinach wędrówki doszli do kolejnego obozu położonego na wysokości 3700 m. Na Kilimandżaro rocznie wchodzi 100 tysięcy ludzi. Na jednego turystę przypadają 3 – 4 osoby, które niosą sprzęt campingowy, żywność. 33 osoby dostały pracę, bo 8 turystów chciało wejść na Kilimandżaro. Kolejki są więc wszędzie. Po zdobyciu najwyższego szczytu trzeba stać w długiej kolejce, by sfotografować się na tle góry. Warto zaznaczyć, że korzystanie z trekkingu to obowiązek.
Wielka góra to nie tylko skały i lodowiec. W przełęczy, w okolicy drugiego obozu rosną olbrzymie lobelie. Są lasy składające się tylko z tych roślin. Rosną one na wysokości powyżej 3 km. Są tu także wyjątkowe zwierzęta i ptaki, które występują w tej okolicy; nigdzie więcej. Na wysokości 4700 m turyści odpoczywają w ostatnim i najwyżej położonym obozie. Od jakości odpoczynku zależy, czy będą w stanie wejść na wierzchołek góry, czyli na Szczyt Wolności. Wyruszają ok. północy. Przed nimi kilkanaście godzin marszu w zimnie. Gęsiego. Widzi się tylko nogi osoby przed nami. Wszyscy czekają na wschód słońca, by zobaczyć lodowiec. Robert Gondek był tam w 2008 i 2018 roku. W tym czasie lodowiec zmniejszył się o połowę. Minie kolejnych dziesięć lat i go nie będzie? Turyści raczej o tym nie myślą. Chcą jak najszybciej wejść i zrobić zdjęcia. Ostatnie sto metrów okupione jest godziną marszu. Kolejna godzina to oczekiwanie na zdjęcie. Każdy chce mieć zdjęcie samemu i w grupie; z kolegą, maskotką czy flagą. Po zejściu każdy turysta dostaje pamiątkowy dyplom. Tragarze śpiewają w języku suahili (który jest oficjalnym językiem w Tanzanii i Kenii) piosenkę o Kilimandżaro. Śpiewają ot tak sobie albo pełną piersią w zależności od tego, ile dostaną pieniędzy w ramach zwyczajowego napiwku. To ich główne źródło dochodów.
Safari jest organizowane w parkach narodowych. Robert Gondek odwiedził ich kilkanaście po to, by fotografować i obserwować zwierzęta. Wielka afrykańska piątka, czyli pięć najbardziej niebezpiecznych gatunków zwierząt to słonie, lwy, lamparty, bawoły afrykańskie i nosorożce czarne. Słonie muszą zjeść dziennie od 100 do 200 kg roślin. Nie w każdym parku więc występują. Licząca 20 tysięcy populacja lwów jest niższa niż słoni. Lwy za dnia, nawet przez kilkanaście godzin chowają się w cień – wśród skał czy krzaków buszu. Jest im za gorąco. Nie jest łatwo sfotografować samca, który zapozuje do zdjęcia. Amatorzy bezkrwawych łowów przed świtem idą w miejsca, w których można spotkać króla zwierząt. Poluje on w nocy, gdy jest chłodniej. Nie sam. Robi to samica. W ciągu doby samiec odpoczywa przez kilkanaście godzin. Lamparty żyją w buszu, na drzewach. Tam się czują doskonale. Wtapiają się w tło, więc trudno je dostrzec. Ludzie wciąż zabijają nosorożce. Turysta nie zobaczy żadnego tym bardziej, że nie ma już niektórych podgatunków. Niektóre kraje przewożą dzikie nosorożce żyjące na wolności do rezerwatów. Te zwierzęta otrzymują swoich własnych ochroniarzy, którzy ich pilnują 24 godziny na dobę, żeby kłusownicy ich nie zabili. Niestety kłusownicy nadal zabijają. Bawoły afrykańskie przeważnie żyją w wielotysięcznych stadach. Gdy coś je przestraszy, biegną całym stadem. Kto im stanie na drodze, nie ma szans. Przebiegną.
To tylko niektóre historie opowiedziane przez podróżnika. Warto było przyjść.
Anna Staniaszek