Autoportrety Mariusza Gosławskiego z traumatycznymi przeżyciami w tle
5 września w dolnym foyer MCK PGE Gigantów Mocy odbył się wernisaż jubileuszowej wystawy bełchatowianina Mariusza Gosławskiego ,,Ja – 25 lat’’. Cykl prac pod takim właśnie tytułem został namalowany w ostatnich dwóch tygodniach sierpnia, specjalnie na wystawę z okazji 25 lat pracy twórczej. Artysta – jak twierdzi Gosławski – powinien swoje prace pokazywać, a nie malować do teczki. Dlatego wciąż bierze udział w licznych wystawach, konkursach, imprezach kulturalno-artystycznych. W tym miesiącu ukończył 39 lat; w ciągu 25 lat pracy twórczej brał udział w 400 wydarzeniach – wystawach, warsztatach, pokazach, plenerach. W tym czasie miał 250 wystaw indywidualnych. Jak to możliwe? – Na sto procent poświęciłem się sztuce – mówił na wernisażu. - Dzięki niej wiele straciłem, ale nie żałuję.
Człowiek – orkiestra. Maluje kolejne obrazy, szydełkuje, czasem „zbiera na statek kosmiczny”. Poznał języki starożytne: grekę, łacinę i hebrajski. Pasjonują go psychologia i parapsychologia, karty Tarota, medytacja, śpiew cerkiewny, muzyka filmowa, poważna, architektura sakralna, medycyna niekonwencjonalna. Zafascynowany kulturą i sztuką Japonii. Znawca religii, kultów i sekt. W 2000 r. ukończył Państwowe Liceum Sztuk Plastycznych w Zduńskiej Woli na wydziale wystawiennictwo. Kilka lat później o mały włos nie został księdzem. W 2007 r. w krakowskiej Papieskiej Akademii Teologicznej uzyskał tytuł magistra teologii moralnej, broniąc pracy: „Ruchy kościelne jako odpowiedź duszpasterska na działalność sekt. Perspektywa teologiczno-moralna.”
Gosławski jest wszechstronnym artystą. Zajmuje się różnorodną twórczością: malarstwem sztalugowym i ściennym, grafiką, fotografią, rzemiosłem artystycznym – tworzy serwety i tkaninę artystyczną. Pisze ikony i wiersze.
Tym razem podjął próbę pokazania siebie. Energetyczne autoportrety namalowane na podstawie albumu ze zdjęciami autora mówią o nim wszystko, w połączeniu ze wspomnieniami z różnych okresów jego życia. Na wernisażu Mariusz Gosławski mówił bez emocji o traumatycznych nawet przeżyciach. Wspomnienia ilustrowały zdjęcia z albumu wyświetlane na monitorze. Raz tylko nie mógł wydobyć z siebie słowa, gdy mówił o człowieku, który uratował mu życie i od którego nigdy nie wychodził głodny. O Marianie Wójciku.
**
Wszystko zaczęło się od wystawy twórczości dzieci i młodzieży w Przedborzu 1994 r., na której dostał wyróżnienie. Miał wtedy 14 lat. Rok później była wystawa pokonkursowa I Wojewódzkiego Konkursu Plastycznego „Bełchatów i okolice”; zdobył tam I nagrodę.
Gdy ukończył Seminarium Duchowne, zaczął szukać dalej. Pojawił się w kościele prawosławnym, ewangelickim, z którym do dziś współpracuje, w synagodze. Twierdzi, że bycie żydem reformowanym jest wspaniałe. Efektem duchowych poszukiwań są prace sakralne i pięć tomików wierszy. Pisze też kazania. Zgłosił się jako żywa książka do Żywej Biblioteki, światowego przedsięwzięcia, w którym są ludzie określani jako dziwni. Opowiada tam o sobie. Jak to jest być hejtowanym, obrzucanym błotem – za swoje poglądy, za to gdzie się było. W 2007 r. we Wrocławiu zaczęła się jego prawdziwa przygoda ze sztuką, bo wylądował na ulicy. Gdy brakowało mu pieniędzy na farby, wziął od siostry kawę. Zaczął malować kawą nie mając o tym pojęcia. Prace wrzucił do internetu; internauci zażądali więcej. Odpisał, że to niemożliwe, bo nie umie tak malować. Niemożliwe stało się jednak możliwe i kawą maluje od 12 lat. Po 2 latach znalazł informację w gazecie, że na świecie kawą maluje 6 osób, w tym Polak. On. Z kawą jeździ więc po Polsce. Uczy się jak ją przyrządzać, uczy innych jak kawą malować. Jego namalowany kawą Most Grunwaldzki wisi na głównej stronie Wrocławia a portret Marszałka Piłsudskiego w gabinecie wójta Kleszczowa.
W jego twórczości pojawiła się też kultura japońska. Założył w Bełchatowie dla młodzieży klub kultury japońskiej. Klub działał przez 3 lata. Potem założył stronę internetową Japońskie inspiracje. Zaczął atakować Łódź, która jest, jak mówi, bardzo japońska. Poznał panią prezes klubu kultury japońskiej, dwóch ambasadorów Japonii. Byli zaskoczeni, że Polak, który nigdy tam nie był, potrafi po japońsku malować. Udało mu się pokazać swe prace w ambasadzie japońskiej. A w 2018 r. na spotkaniu ambasadorów miał pokaz kaligrafii japońskiej. Został nieoficjalnym ambasadorem kultury japońskiej w Polsce.
Przez 10 lat malował w czasie wakacji na wrocławskim rynku czy Ostrowiu Tumskim; 8, 10 godzin dziennie. Malował dla siebie, ale turyści pytali się o ceny prac. – Zacząłem się psuć robiąc masówkę – małe obrazeczki, widokówki - mówi. We Wrocławiu poznał środowisko bezdomnych. Zaczął żebrać, bo brakowało na zupę, na farby. Na jego teczce z obrazami pojawił się napis: Ulica jest moim domem, sztuka jest moim celem. Tam się nauczył najwięcej, tam, jak mówi, poznał wspaniałych ludzi.
Po 10 latach wrócił do Bełchatowa i tu, niestety, poznał środowisko bezdomnych. W listopadzie ub. roku był głodny. Poszedł więc do Fundacji Solidarni na pierwszą zupę. Chodził tam przez pół roku. Przyzwyczaił się, jedzenie z bezdomnymi stało się czymś normalnym. Kiedyś jego koleżanka z klasy pracująca w urzędzie miejskim przyszła zrobić relację fotograficzną, bo to przecież miasto finansuje obiady dla bezdomnych; wród nich stał Gosławski. Zapytała, co tutaj robi. - Jestem głodny, przyszedłem pojeść – odpowiedział. Nauczył się we Wrocławiu tego nie wstydzić. Ale potem trudne było pójście na wigilię miejską, śniadanie wielkanocne.
Na jego twórczość mają wpływ kobiety. W 2007 gdy kończył seminarium zakochał się. Poznał wiele studentek, które inspirowały go do tego, by je malować i o nich pisać. Jego prace zaczęły być cenzurowane. Kilka lat temu ówczesny dyrektor bełchatowskiego muzeum nie zgodził się na pokazanie dwóch prac. Gosławski 50 takich prac pokazał w Zelowie i tam pani dyrektor nie widziała problemu…Ale zrobiło się o tym głośno w mediach. 20 jego obrazów można oglądać w kawiarni ,,Poczekalnia’’ w okolicach łódzkiej Manufaktury. Idąc tym tropem Gosławski rzucił w ub. roku w internecie hasło ,,Daj się zmalować’’. Namalował portrety 25-latek.
Na jego twórczość miał też wpływ jego czarny kot, który nie żyje od pół roku. Pierwszy raz namalował 80 kotów na wystawę do biblioteki w Łasku. Kot niejako wprowadził go do świata magii i czarów, której jest symbolem. 3 lata temu założył internetowy klub czarownic. Należy do niego 300 osób z Polski i ze świata. On jeździ po Polsce i pokazuje swoją magiczną kuchnię. Autorskie, namalowane na pracę dyplomową w liceum karty Tarota i magię w swoim malarstwie. Póki co, te prace odważył się pokazać dom kultury w Łasku i w Zelowie. – Moje poszukiwania duchowe są różne – mówi. Ostatecznie zostaje człowiekiem niewierzącym i poganinem.
W 2012 r. wszystko się posypało. Przestał malować, odeszła dziewczyna. 7 czerwca postanowił wyskoczyć przez okno. Napisał do byłej dziewczyny: otwórz okno, będziesz widziała, jak lecę. Gdyby nie strach i brak przekonania, że się uda, wyskoczyłby. Ona go jednak przekonuje, że pomoc jest niezbędna. Trafił do Ośrodka Profilaktyki i Rozwoju Osobowości przy Parafii Ewangelickiej. Przez 6 lat chodził na terapię, żeby nauczyć się, że warto żyć. Po 3 latach terapii pani psycholog udało się go przekonać, że warto coś robić. Kolejne 3 lata były bardzo bujne twórczo; co tydzień brał udział w wydarzeniu kulturalnym. Co roku miał 25 wystaw indywidualnych, brał udział w 20 zbiorowych, 30 festiwalach. Potem terapia jednak nie motywowała go do działania czy choćby wyjścia z domu. Zostawił terapię a po następnym roku był nawrót choroby. W lipcu ub. roku policja zabrała go na oddział psychiatryczny. – To coś wspaniałego – zapewnia Mariusz Gosławski. Chętnie by tam został, ale tydzień później prowadził warsztaty w bibliotece miejskiej w Łodzi. Koniec końcem znów się zgłosił na terapię na dzienny oddział psychiatryczny, gdzie poznał wspaniałych ludzi. Niestety nie wytrzymał tam długo, ponieważ zakochał się w pani psycholog. Odszedł. Pomogli mu bp Izdebski, ks. Góra. - Pomaga mi… I Mariuszowi Gosławskiemu w czasie wernisażu niebezpiecznie załamuje się głos. – Odwiedzam pana Wójcika. Nigdy nie wyszedłem od niego głodny.
Przypomina, że jego mistrz Vincent van Gogh też trafił na oddział psychiatryczny. Na trudne pytania odpowiadał, bo na łatwe nie ma odpowiedzi. Można było obejrzeć jego albumy ze zdjęciami, wpisać się do zeszytu krytyki.
Wystawę jubileuszową Mariusza Gosławskiego można oglądać do końca września w PGE Gigantach Mocy. Niewątpliwie jej autor jest artystą nietuzinkowym.
Anna Staniaszek